Historie ludzi stosujących kurację z noni
Z mojej praktyki
Spośród bardzo wielu historii, których byłam świadkiem, wybrałam te, które uznałam za warte przytoczenia w tej książce. Z oczywistych względów nie podajemy dokładnych danych osób, których dotyczą. Wszystkie poniżej opisane wydarzenia zdarzyły się naprawdę.
MARSKOŚĆ WĄTROBY – Wojciech (51 lat)
Mój małżonek Wojciech od 1994 r. walczył z cholesterolem, miażdżycą oraz niewydolnością nerek. Lekarze, ,,ratując’’ męża, zalecali szereg różnych silnych ,,nowoczesnych” leków, zdobywając doświadczenie na tym konkretnym przypadku chorobowym. W 2006 r. doszło do zwężenia tętnicy domózgowej w 98 proc. – oczywiście operacja, w następstwie silna depresja, stresy, a do tego kłopoty rodzinne doprowadziły do totalnej zdekompensowanej marskości wątroby i żółtaczki. W lutym 2007 r. wyniki enzymów wątrobowych, białka, CRP oraz bilirubiny świadczyły, że niestety nie ma ratunku. Trzykrotnie przez dwa miesiące ratowania życia lekarze dawali mi do zrozumienia, że mąż umiera.
Wreszcie iskierka nadziei. Dowiedziałam się od przyjaciółki Marii o produktach pewnej firmy, a szczególnie o soku Polinesian Noni. Postanowiłam walczyć o życie i zdrowie męża. Zdobyłam sok noni i mąż zaczął go pić trzy razy dziennie po 30 ml. Łącznie wypił 24 litry soku z noni. Po upływie czterech miesięcy sam o własnych siłach prowadził samochód, a po sześciu miesiącach, wyniki badań wykazały, że wątroba jest całkowicie zregenerowana i zdrowa. Zebrało się wówczas konsylium lekarskie, aby omówić ten zdumiewający przypadek. Sama wiem, że leczenie szpitalne, to tylko leki odwadniająco-nawadniające.
Obecnie jest rok 2012. Wyniki cholesterolu oraz wartości dotyczące enzymów wątrobowych są książkowe, jedynie doskwiera miażdżyca, która jednak nie postępuje, a to wszystko za przyczyną soku z noni. Wszystkim znajomym przyjaciołom oraz rodzinie bardzo polecam tę metodę wspomagania leczenia sokiem noni.
Kiedy na jednym ze szkoleń współpracowników firmy, w której kupuję Polinesian Noni, opowiadałam o przypadku mojego męża, pojawiły się w moich oczach łzy, były to jednak łzy szczęścia, że przy moim boku nadal stoi mój KOCHANY MĄŻ. Podkreślam, że stało się to za przyczyną soku noni, ja o tym najlepiej wiem i zawsze wszystkim powtarzam mocnymi słowami: NIE MA TO JAK NATURA oraz, że medycyna naturalna to dla nas największy SKARB.
Barbara Ś.
BIAŁACZKA a NONI – Filip (5 lat)
12 kwietnia 2006 10:03 PM
Dzieciom z białaczką lekarze zabraniają dawać świeże owoce i warzywa. Dzieci bardzo często mają dietę wątrobową z powodu toksycznego wpływu „chemii” na wątrobę. Filipek (5 lat) też taką miał przez jakiś czas w I protokole leczenia. Przez całe leczenie, które trwa średnio osiem miesięcy dzieci mają od 30 do 40 razy przetaczane koncentraty krwinek czerwonych, płytek krwi i osocze. Filipek dostał tylko jedną jednostkę. Jego leczenie trwa już pięć i pół miesiąca. Do końca zostało niewiele ponad miesiąc.
Od 20 stycznia 2006 jego poziom hemoglobiny (Hgb) nigdy nie spadł poniżej 11 g/dl, a często wynosił więcej niż 13. Przez jakiś czas dostawał erytropoetynę (EPO) w zastrzykach. Jest to hormon pobudzający produkcję czerwonych krwinek. Gdy poziom Hgb przekroczył 12 zrobiliśmy przerwę. Od 12 marca 2006 znów dostaje EPO (w dawkach o połowę niższych) z uwagi na to, że w ostatnim protokole leczenia dostaje te same cytostatyki, które dostawał w I protokole i chcemy zapobiec drastycznemu spadkowi hemoglobiny, krwinek czerwonych i płytek krwi (ich wzrost jest „ubocznym” skutkiem stosowania EPO).
Przed podaniem chemii w tym ostatnim protokole, tj. 3 kwietnia 2006 r. poziom Hgb wynosił 13,5 g/dl, a po chemii 11 kwietnia spadł i osiągnął już tylko 11,3 (dostał chemię trzy razy). A więc skutki uboczne są, ale jak na razie słabsze niż w tym pierwszym protokole leczenia.
Poziom białych krwinek podczas całego leczenia, które odpowiadają za odporność, nie spadł u niego poniżej 1,3 G/l, a często wynosił ponad 5G/l!
Teraz po ostatniej chemii poziom białych krwinek wyniósł: 2,4. U dzieci w czasie chemioterapii zazwyczaj wynosi od 0 do 1 G/l i to przeważnie bliżej tej dolnej granicy, przez co są wyjątkowo narażone na różne zakażenia (zapalenia i grzybice płuc, błon śluzowych, sepsę itp.). Filip nie miał nawet najmniejszej infekcji. Dwa razy pojawiła się u niego podwyższona temperatura (do 38,2 stopni), jako reakcja na chemię i nie trwało to dłużej niż kilka godzin.
Leczenie Filipka jest realizowane zgodnie z planem, bez żadnych przerw, które u innych dzieci występują bardzo często. Na oddział Filipek wchodzi z piłką, żeby potem grać z tatą w sali zabaw. Po korytarzu jeździ na swoim 3-kołowym rowerku, który ma swój „garaż” w pomieszczeniu gospodarczym i jak wracamy do domu, to korzystają z niego inne dzieci.
W przerwach między podawaniem leków Filipek spędza mnóstwo czasu na świeżym powietrzu. Gra z tatą na stadionie w piłkę nożną. Często jeździmy z nim do salonu zabaw dla dzieci. Ma apetyt. Ostatnio w niedzielę zjadł trzy kiełbaski upieczone nad ogniskiem (ze skórą i musztardą)…
Pozdrawiam ‒ Iza
18 maja 2006 8:48 PM
Mam nadzieję, Panie Piotrze, że najgorsze już za nami. Oczywiście, Filipek dalej będzie pił noni w mniejszych dawkach. Myślę, że jeden raz dziennie po 30 ml powinno wystarczyć. Jak Pan sądzi?
Tak, jak Pan napisał, pomagamy innym rodzicom. Między innymi dzięki temu Piotruś leczony w Katowicach na neuroblastomę przetrwał trzy serie megachemii przygotowujące go do przeszczepu. Noni zaczął pić pod koniec stycznia, gdy lekarze nie dawali mu szans, bo był to nawrót choroby, a organizm nie reagował na chemię. Już kilka dni po tym po raz pierwszy lekarze nie mieli problemu z pobraniem mu szpiku. Teraz jest leczony izotopami i już wkrótce będzie miał przeszczep w Poznaniu.
Od jutra też kolejny mały pacjent zacznie pić noni ‒ 8–letni chłopiec też chory na neuroblastoma IV stopnia. Lekarze dają mu ok. 40 procent szans, ale jego mama też jest zdecydowana podawać mu noni. W szpitalu wszyscy – i lekarze, i rodzice nie mogą się nadziwić, że Filip tak szybko przeszedł to leczenie. Minęło niecałe siedem miesięcy od rozpoczęcia. Inne dzieci mają często nieplanowane przerwy z powodu infekcji, zakażeń i innych powikłań po chemii. Oczywiście, inni rodzice wiedzą, że to dzięki temu, co mu dodatkowo podajemy. Lekarze pewnie też, ale głośno tego nie powiedzą.
Pozdrawiam ‒ Iza
2 czerwca 2006 8:07 AM
Panie Piotrze, 6 czerwca 2006 Filipek rozpocznie leczenie podtrzymujące, które ma polegać na tym, że przez 1,5 roku będzie brał „chemię” w tabletkach (6-merkaptopurynę i metotreksat). To jest wersja oficjalna, bo tak naprawdę nie będziemy mu jej podawać. Nie widzę żadnego uzasadnienia w truciu organizmu i hamowaniu systemu immunologicznego, żeby zapobiec ewentualnemu nawrotowi choroby. Zresztą, wielu leków, które były zalecone już od połowy leczenia i tak Filipkowi nie dawaliśmy. Na przykład: biseptol, flukonazol, sterydy, 6-merkaptopuryna. Dwa pierwsze podaje się dzieciom w profilaktyce przeciwgrzybiczej i przeciwbakteryjnej, a pozostałe to typowe leczenie białaczki zgodnie z programem. Niestety, z chemii dożylnej nie mogliśmy zrezygnować.
Pozdrawiam ‒ Iza
17 października 2006 4:24 PM
Dzień dobry Panie Piotrze, dawno się nie odzywałam, ale wszystko u nas w porządku. Filip czuje się rewelacyjnie. Wyniki Filipa też super. Teraz ma hemoglobinę między 13 a 14. To już pięć miesięcy jak zakończyliśmy leczenie szpitalne. Wprawdzie od czerwca jeździliśmy jeszcze raz w miesiącu do szpitala na podanie chemii do płynu mózgowo–rdzeniowego. Ostatnia punkcja była 13 października 2006. Przed tą wizytą mąż zadzwonił do szpitala i rozmawiał z lekarzem, żeby przypomnieć, że przyjeżdżamy i podać wyniki. Gdy lekarz usłyszał, jakie są, to powiedział: „albo nie dajecie mu chemii, albo trzeba zwiększyć dawki leków”. Marek (tato Filipa) nic nie odpowiedział, na co powiedział lekarz: „No, panie Marku, tak szczerze? Bo my też mamy Internet i czytamy.” Marek powiedział tylko: „W piątek będziemy w szpitalu, to pogadamy”. No i przyjechaliśmy. Pan doktor badał Filipka bardzo dokładnie, ale nic nie znalazł. I nic nie wspomniał na temat wyników Filipka ani też o tym, czy podajemy mu chemię podtrzymującą czy nie.
Pozdrawiam ‒ Iza
13 czerwca 2007 2:38 PM
Witam, u nas wszystko w porządku. Filip czuje się świetnie. Pod koniec maja minął rok od zakończenia leczenia szpitalnego. Ostatnio spędziłam z nim cztery dni nad morzem.
Pozdrawiam serdecznie Pana i Panią Renatę
Sprawdziliśmy, co po latach słychać u Filipa. Chłopiec ma teraz dziesięć i pół roku i czuje się doskonale. Właśnie poszedł do czwartej klasy szkoły podstawowej. Prawie wcale nie choruje, a jeśli coś mu się przytrafia, to jedynie drobne infekcje. Od zakończenia leczenia w 2006 roku do chwili obecnej ani raz nie dostał antybiotyku.
OPARZENIE III stopnia – Jan (75 lat)
Pan Jan był mężczyzną w starszym wieku. Wydarzyło się to jesienną porą 2007 roku. Zapalił w ogrodzie ognisko, by spalić suche rośliny i liście. Stał bardzo blisko ognia, co było bardzo niebezpieczne, ponieważ miewał zawroty głowy. W pewnej chwili stracił równowagę, przewrócił się i wpadł w sam środek tego ogniska. Zanim dobiegła żona i otrzymał pierwszą pomoc całe ubranie zaczęło się palić. Cześć tego ubrania wręcz stopiła się na nim i w tych właśnie miejscach powstały najgłębsze rany. Został przewieziony do szpitala, w którym był leczony około ośmiu tygodni. Nie został do końca wyleczony i został wypisany do domu z głębokimi ropnymi ranami. Największa rana znajdowała się pod łopatką, dość duża na pośladku, a także na łokciu. W tych właśnie miejscach stopiły się największe fragmenty ubrania.
Zastosowałam dawkę trzy razy po 30 ml soku z noni (do wypicia), a oprócz tego na te głębokie oparzenia stosowałam sok z noni zewnętrznie. W pierwszym tygodniu sok był rozcieńczany pół na pół z wodą przegotowaną i nasączony takim roztworem opatrunek był nakładany bezpośrednio na te rany. Na opatrunek zakładałam gazik i na końcu bandaż.
Po tygodniu zaczęło się to bardzo ładnie różowić, następowało ziarninowanie, czyli pojawiła się nowo powstała tkanka łączna i wówczas do okładów zastosowałam większe stężenie soku z noni, już bez rozcieńczania go wodą. Takie okłady stosowane były jeszcze przez okres 4-6 tygodni. Goiło się to bardzo ładnie i bardzo szybko. Dodatkowo ciągle pił sok z noni.
Gojenie ran następowało w oczach. Przez pierwsze cztery tygodnie pobytu pacjenta w domu jeździłam do niego codziennie na zmianę opatrunku. Potem co dwa, trzy dni, bo było już tak ładnie, że moja pomoc nie była już dalej potrzebna.
Mężczyzna całkowicie wyzdrowiał. Wszystkie rany się wygoiły. Często później rozcierałam mu pomarszczoną na plecach skórę. Ściągająca skóra powodowała, że cierpiał, nie mógł się nawet wyprostować, bo wiadomo, jaka jest skóra po takim oparzeniu.
Maria (pielęgniarka)
ŁUSZCZYCA – Magda (30 lat)
Jesteśmy rodzicami 30-letniej córki Magdy, która borykała się z bardzo nieprzyjemną chorobą, jaką jest łuszczyca. Magda walczyła z chorobą wraz z lekarzami dermatologami pięć lat w Polsce oraz dwa lata w Szkocji, oczywiście bez rezultatu. Łuszczyca zagościła na głowie we włosach, były to dwie duże połacie, jak dłonie dorosłej osoby. Wrzodziejąco-ropiejące oraz potwornie swędzące rany nie pozwalały normalnie żyć. Magda nie miała już sił do walki z tą chorobą. Nie miała chęci do życia i ciągły grymas na twarzy.
Dlaczego piszemy o tym w czasie przeszłym? Otóż, kiedy dwa lata temu (2010 r.) byliśmy z małżonką na wczasach nad morzem u pani Basi, opowiadaliśmy o naszym kłopocie i tam dowiedzieliśmy się, że jest jakaś nadzieja na pomoc dla córki. Pani Basia bardzo szczegółowo opowiadała nam o naturalnych suplementach diety i o przodującym w tej serii produktów Polinesian Noni. Opowiedziała nam wyczerpująco o zaletach oraz zasadach stosowania tegoż soku i tak postanowiliśmy podjąć walkę z łuszczycą naszej córki. Suplementacja sokiem noni oraz innymi produktami trwała półtora roku. Magda piła sok codziennie trzy razy po 30 ml. Zakończyło się to wszystko całkowitym wyleczeniem. Piszę to z pełną odpowiedzialnością. Osobiście jako ojciec Magdy byłem sceptycznie nastawiony do tej terapii, bo nie wierzyłem w takie ,,cuda”. Pomyślałem sobie, co też moja małżonka z tą panią Basią ,,wymyśliły”. Jak może pomóc w tak zaawansowanej chorobie jakiś sok z noni. Pomyliłem się i z tego powodu chylę czoła przed Basią, do której ponownie w tym roku pojechaliśmy tylko dlatego, by serdecznie podziękować i uściskać ją za to, że mamy radosną, pełną energii i życia córcię. Magda ma całkiem ,,czystą’’ głowę, odrastają włosy i naprawdę nie ma śladu po łuszczycy.
Ewa i Adam R.
GRÓŹLICZAK MÓZGU – Patrycja (16 lat)
Patrycja urodziła się jako zdrowe dziecko i tak było przez 16 lat. Wtedy stało się coś, czego nikt z nas nie mógł się spodziewać. Pewnego dnia po powrocie ze szkoły zaczęła skarżyć się na ból głowy, następnego dnia wizyta u lekarza, po tygodniu następna, wszyscy leczyli ją na grypę, gdyż był to przełom zimowo–wiosenny. Kiedy ból nie ustępował, a wręcz się nasilał, trafiła do szpitala, spędziła w nim dziesięć dni, po czym wypisano ją do domu w stanie krytycznym, bez leków, z zaleceniem kontroli u lekarza neurologa. W tym samym dniu, po utracie świadomości, wezwaliśmy karetkę, która odwiozła Patrycję do szpitala, tym razem w Poznaniu. Tam stwierdzono obrzęk mózgu i stan zapalny. Następnego dnia poddano ją zabiegowi wszczepienia zastawki. Po zabiegu przez sześć dni było wszystko w porządku, już mieliśmy zabierać córkę do domu, lecz niestety ból powrócił, a z nim wymioty i gorączka. Przez trzy miesiące pobytu w szpitalu nie było żadnej poprawy, sześć zabiegów neurochirurgicznych, a stan coraz gorszy. Nie dawano nam żadnych nadziei, że będzie dobrze. Córka przestała chodzić, mówić, samodzielnie się odżywiać. Wszystko podawano za pomocą sondy i kroplówek. W końcu postanowiono przewieźć ją do innego szpitala, stwierdzając gruźliczaka mózgu. Przez cały czas wspierali nas znajomi, dzięki którym miałam okazję przeczytać informator. Tam znalazłam numer telefonu do pani Renaty i po rozmowie z koleżanką zadzwoniłam. Byłam pełna wiary w to, że uzyskam pomoc i tak też się stało. Pani Renata poleciła kupno soku noni, jak się wkrótce okazało cudownego leku, który powoli stawiał Patrycję na nogi. Początkowo nic się nie działo, lecz po upływie dwóch miesięcy od pierwszej dawki wyniki były lepsze niż u „zdrowego” człowieka. Podawałam noni bez wiedzy lekarzy, ratowałam swoje dziecko i wierzyłam, że musi się udać. Cały proces powrotu do zdrowia trwał trzy lata. Rehabilitacja, nauka chodzenia. Dziś wiem, że walka i wiara dają siłę i to dzięki pani Renacie, która tak wspaniale opisała działanie noni, moja córka jest z nami, jest samodzielna, uczy się w liceum i na jej twarzy znów gości uśmiech. Serdecznie pozdrawiamy i dziękujemy.
Patrycja z mamą
Choroby kobiece – Iwona
Moja „przygoda” z noni rozpoczęła się w 2004 r. Byłam wtedy po szpitalu, w którym totalnie zagrzybiono mi organizm antybiotykami. Wyznaczono mi termin operacji ‒ za dwa miesiące. Byłaby to już czwarta operacja, która spowodowałaby całkowite usunięcie przydatków i macicy.
Wpadłam wtedy w panikę i zaczęłam szukać innych metod leczenia. Udało mi się nawiązać kontakt telefoniczny z panią Renatą, która przyszła mi z pomocą. W pierwszej kolejności odgrzybianie, następnie wzmacnianie organizmu i na tym polu sok noni zdziałał cuda. Moje torbiele, mięśniaki zmniejszyły się do tego stopnia, że lekarz odwołał operację. Do tej pory mam spokój z tymi sprawami, ale z Polinesian Noni nie rozstaję się. Również mój mąż i serdeczna moja koleżanka dali sobie szansę na życie i zdrowie, pijąc noni przy chorobie nowotworowej. Noni wspaniale oczyszcza i regeneruje organizm, dając nadzieję na wyzdrowienie.
Moja rodzina, w tym wiekowi rodzice, systematycznie zażywają noni i dzięki temu są zdrowi i mają dużo energii i chęci do życia.
Iwona
CUKRZYCA – Paulina (5 lat)
Jestem mamą nastolatki, u której w wieku pięciu lat zdiagnozowano cukrzycę typu I. Insulina, dieta, liczenie WW i całkowita kontrola życia. Pięcioletnia dziewczynka, która nigdy nie chorowała, nagle ma zmienić swoje życie. Dostaje informacje, że kilka razy dziennie musi nakłuwać palec, aby zmierzyć poziom cukru i robić zastrzyki. Nie może jeść na śniadanie ulubionych płatków, na obiad kochanego kotlecika, a na deser lodów.
Dowiedziałam się o suplementach. Zamówiłam w zestawie sok z noni. Moja córka piła go 5-6 razy dziennie po 30 ml. Mówiła, że ten soczek jest doby i jak go pije, to czuje się lepiej. Poziom cukru był w normie, a po pewnym czasie zmniejszałam dawki insuliny.
Polinesian noni to jeden z produktów, który łzy mojej córki zamienił na uśmiech. Teraz wiem, że noni ma uniwersalny kod, który jest zaprogramowany przez naturę. Posiada on zdolność otwierania wszystkich zamków w komórkach. Polecam go każdej osobie.
Mama Paulinki