Słyszę więc jestem – barwy dźwięków nadają magicznej mocy słowom

Słyszę więc jestem – barwy dźwięków nadają magicznej mocy słowom

8 stycznia 2012 0 przez Dr Renata Zarzycka

Czy wiesz jakie znaczenie słowo – dźwięk miało od zarania ludzkości, a jakie ma obecnie?

Istniało ono już w zamierzchłej prehistorii, kiedy neandertalczyk i człowiek z Cro-Magnon chrząkaniem rzucali sobie nawzajem wyzwanie. Doszukiwanie się podstaw tajemnej mocy słowa w epoce, w której słowa jeszcze nie istniały zakrawać może na sprzeczność. Okazuje się jednak, że nie. Jak stwierdzili lingwiści i antropologowie, psycholodzy – badacze mózgu i biofizycy, podstawowa – struktura ludzkiego języka jest do pewnego stopnia z góry zaprogramowana przez budowę naszego mózgu. We wszystkich językach świata można znaleźć podobne struktury i elementarne wyrażanie najważniejszych – najczęściej pierwszych słów jakie wypowiada człowiek, a dotyczących przykładowo: „tata”>>  i  „mama” >>

Zatem istnieją cechy wspólne między wszelkimi językami czy narzeczami. Małe dzieci, zanim przyswoją sobie język rodziców, posługują się prawdziwie uniwersalnym, wspólnym całej ludzkości- językiem pierwotnym. Już w przedszkolu zanika zdolność wyrażania się w „języku pierwotnym”.
Mimo to, spuścizna naszej najwcześniejszej historii wciąż tkwi w nas głęboko. Wyjaśnia to, dlaczego pewne impulsy (barwy, obrazy, dźwięki itd.) wyzwalają takie same reakcje u wybitnego menedżera jak i u australijskiego Aborygena czy rdzennego Afrykanina. Psychologia mówi o bodźcach neutralnych kulturalnie, spotyka się je w testach typu culture fair.

Znany specjalista od spraw jazzu i autor bestsellerów Joachim-Ernst Berendt stosuje pojęcie „Tao słuchu”. W swoich audycjach Nadha-Brahma, należących do najbardziej popularnych pozycji kulturalnego programu radia Südwestfunk, podkreślał on spirytualne i kreatywne znaczenie słuchu z zachodniego i wschodniego punktu widzenia.

Muzyka, jaką zna człowiek Zachodu, jest zbudowana na podstawie jednego dźwięku wzorcowego, tak zwanego kamertonu. Według tego dźwięku stroi się np. każdy fortepian. Oparta jest na klasycznej triadzie muzycznej, na półtonach oraz najczęściej na skali durowej lub molowej.

Wschodnia muzyka często opiera się na pentatonice (5 dźwięków – przykładowo czarne klawisze na fortepianie) lub opiera się na prostym następstwie dźwięków wznoszących się lub opadających ćwierćtonami. Taka muzyka mantr absolutnie nie wpada nam w ucho.  Znany jest nam do dzisiaj mongolski śpiew gardłowy zwany chöömij. Czy wiesz, że Mongołowie mają też specjalne piosenki, które śpiewają zwierzętom domowym, np. kiedy te chorują i nie chcą opiekować się nowo wydanym na świat potomstwem?
Do dziś wykonuje się też prastare mongolskie pieśni, zwane urt duu (długa pieśń). Magiczne słowa ubrane w dźwięki oddają bezmiar otaczającego świata, opowiadają o życiu nomadów, miłości, zwierzętach, krajobrazie. Podobne podłoże wydaje się mieć pieśń Eskimosów – to jakby naśladowanie odgłosów zwierząt arktycznych – szokujące dla naszego „zachodniego” ucha:

[tube]ec9lLjIDdDg[/tube]
(Ma facet talent, a te chórki w wykonaniu babeczki to już w ogóle poezja. Natalia Kukulska może się schować)

Cóż – kultura różnych narodów bywa dla nas dość zaskakująca podobnie jak sam dźwięk.

Dźwięk może przybierać wiele postaci, może mieć też potężną moc. Ocenia się, że zdrowy człowiek rejestruje dźwięki o częstotliwości od 20 Hz do 20 kHz (1Hz to 1 drganie na sekundę).

Infradźwięki (dźwięki o niskiej częstotliwości, poniżej granicy słyszalności 20 Hz) mogą doprowadzić ludzi do szaleństwa.
Nawet nasz skromny zakres słyszalności w okolicach 10 000 herców (Hz) wystarcza, by zalał nas potop dźwięków, których nikt nie jest w stanie przetworzyć i nazywamy to chaosem męczącym naszą psychikę…

Ultradźwięki są w stanie spowodować wielkie zniszczenia (drgania, dla których częstości są większe od 20 kHz) – być może zdarzało się to już w prehistorycznych czasach, wystarczy wspomnieć „trąby jerychońskie”.

Ludzie ukierunkowani na wrażenia słuchowe odkryją tu być może swoją drogę. W związku z tym warto zwrócić uwagę na to, iż przy stosowaniu słów i dźwięków, istotną sprawą jest właściwa intonacja – siła. Głos powinien przy wydawaniu dźwięku drgać z naturalną mocą dla naszych emocji i stanu ducha – powinien nieść odpowiedni „ładunek energii” co do naszych intencji, które
wyrażamy słowem wraz z jego brzmieniem. W innym przypadku sprzeczności i nieszczere intencje, przez sprawnego słuchacza mogą zostać szybko wychwycone i zidentyfikowane. Również tempo i rytm wypowiadanych dźwięcznie słów jest kluczem do określonych stanów emocjonalnych.
Rytm może być spokojny lub szybki (nerwowy), regularny lub nieregularny. W mowie jak i w muzyce – taka nieregularność np. synkopowanie albo łamanie rytmu (akcentowanie nuty albo akordu normalnie nie akcentowanego) stanowi silny impuls wyzwalający specyficzne stany ducha.

Nasza podświadomość reaguje często bardzo silnie na dźwięki lub ich sekwencje, które dla naszej świadomości stają się skrajnie nieznośne i np. zniechęcają nas do rozmówcy lub „odstraszają” od nas „nieproszonych gości”. Zatem te same symbole w postaci słów-kluczy ubrane w zdania, możemy wyrażać na wiele sposobów zmieniając ich tempo (np. szybciej, wolniej), dynamikę (np. ton cichy, naturalny lub bardzo głośny), nadając rym regularny bądź nieregularny oraz wysokość tonacji (wysokie dźwięki, średnie i niskie, bezdźwięczny – szelest, szept). Dzięki temu to samo zdanie w każdym z wielu wariantów może nabierać zupełnie innego znaczenia.

Do tematu „Sekrety naszych rozmów: SŁOWA-KLUCZE”, dodajemy teraz dodatkowe informacje związane z cechami dźwięków wypowiadanych słów. Może to mieć poważny wpływ na zmianę interpretacji wypowiadanych tekstów. Słowa mogą zmieniać znaczenie i swoje intencje zgodnie ze zmianą zastosowanych podstawowych cech dźwięku i z uwzględnieniem różnic między nimi.
Dzięki analizie brzmienia wypowiadanych słów możemy uzyskać wiele dodatkowych informacji o obecnym stanie emocjonalnym naszego rozmówcy lub o tym, co tak faktycznie on myśli i co być może ukrywa przed nami np. nasze dziecko, przyjaciółka lub inny znajomy.

Wiemy już, że nasze myśli możemy wyrażać za pomocą słów i barwy ich brzmienia czyli w sposób werbalny (to zaledwie ok. 7% odbioru przez słuchacza) i niewerbalny (ok. 93% przekazu dla odbiorcy).  Nazywamy nimi nasze uczucia, a ludziom i przedmiotom, które są nam drogie, nadajemy imiona. Według Biblii, Adam nazwał wszystkie przedmioty w Raju, obejmując w ten sposób władzę nad nimi. I tu dochodzimy do ciekawego ćwiczenia, w którym za zadanie mamy użycie naszego osobistego imienia i nazwiska tak, abyśmy się komuś przedstawiali. Okazuje się często, iż sprawa nie jest taka prosta.
Wiele osób na takich warsztatach boi się głośno i wyraźnie, głosem pewnym siebie powiedzieć jak się nazywa. Może komuś wydaje się to śmieszne, ale takie są fakty. Okazuje się, iż z reguły większość z nas boi się wystąpień publicznych i nie może z siebie wydusić nawet prostych słów: imienia i nazwiska. Cichy ton wypowiedzi – „pod nosem”, niewyraźnie wymawiane słowa własnego imienia i nazwiska przedstawiły nam niektóre osoby tak, jakby się wstydziły – jak osoby przestraszone bez życiowej energii. Wprawny słuchacz już wie, że bez wiary w samego siebie i w możliwości rozwoju wewnętrznego, taka osoba do odnoszenia sukcesów nie tylko w biznesie ale i w życiu, potrzebuje ogromnej pracy nad własną osobowością i gruntownych zmian swojej postawy, poprzez wiele ćwiczeń. Jak ma odnieść sukces, jeśli boi się powiedzieć publicznie jak ma imię?

Zalecanym ćwiczeniem jest wzmocnienie słowa poprzez nadanie mu „wibracji bezpośredniej” tak aby poczuć wewnątrz siebie wymawiane słowo. Jeśli sprawia nam to trudność – warto spróbować z techniką „mormorando” stosowaną na jednym stałym dźwięku (śpiew z zamkniętymi ustami, bez tekstu, na głosce „m”). Dalej warto spróbować skłonić kluczowe słowo siły czyli swoje osobiste imię – by z powrotem wpłynęło w nasz organizm i stanowiło z nim jedność. Wydaje się to trudniejsze, niż jest w istocie.
Na prowadzonych przez nas warsztatach, były też osoby, które odważnie lecz w nienaturalny sposób akcentowały pierwszą a nie drugą sylabę swojego imienia np. Irena. Interpretowaliśmy to jak złość na samą siebie i świat za to, że coś w życiu nie wyszło – to taka forma „zaciskania pięści i zębów” odczuwalna w intonacji wypowiadanych słów.
W historii przedstawiania się, pewien angielski poeta Alfred Tennyson (1809 – 1892) zasłynął z tego, iż wypowiadając swoje osobiste imię głośno i z natężeniem, zapadał w stan przypominający rodzaj transu. Znany był z tego, iż w stanie tym przeżywał wyższe aspekty samego siebie. To nadzwyczajne doświadczenie wyraził w wierszu The Ancien! Sage.

Zdaniem Joachim-Ernst Berendt’a, człowiek zachodu musi się stać „człowiekiem słyszącym” samego siebie i innych ludzi. Słyszącym po to, aby przezwyciężyć kryzys duchowy i materialny, w którym się znalazł nasz sterowany z zewnątrz świat. Organizując liczne odczyty, warsztaty i seminaria w Europie i USA Joachim-Ernst Berendt głosi filozofię „słyszę – więc jestem” i proponował praktykę audytywnego (techniki przekazu dające się odbierać za pomocą słuchu) wejrzenia w głąb siebie. Według niego słyszenie jest równoznaczne z uduchowieniem. Słuchać możemy narządem słuchu jak i sercem. Ta droga jest pociągająca dla wielu ludzi i ma różne odgałęzienia. Niewątpliwie „dźwięk i muzyka są drogowskazem do usłyszenia własnego głosu wewnętrznego – jak sądził Joachim-Ernst Berendt – nie można też lekceważyć mocy samego słowa, którą należy rozumieć w sensie ezoterycznomagicznym”.

========================================